Start w tym rajdzie był niejako naszym obowiązkiem. Po tym, jak przed rokiem zwyciężyliśmy, nie było innego wyjścia, jak tylko bronić tytułu, wywalczonego w 2009 r. w Bytowie.
Skład ten sam, czyli sprawdzona mieszanka podlasko-małopolska: od lewej: Szymon Ławecki, Asia Garlewicz (jako damski rodzynek), Marcin Ździebło i Paweł Janiak.
Organizatorzy zaserwowali tym razem trasę bogatszą w kilometry, bo do pokonania było ponad 180 km (w zeszłym roku ok. 120 km) na rowerze, nartach biegowych oraz pieszo. Miał być wprawdzie jeszcze odcinek łyżwiarski, ale ze względu na zalegającą na lodzie dosyć dużą warstwę śniegu, etap ten pokonywaliśmy pieszo.
Przed startem, jak zwykle dość duże zamieszanie, bo trzeba było przygotować rower i rzeczy na strefy zmian. Zawsze przeraża mnie ta logistyka dotycząca rajdów. Im dłuższy, tym więcej gratów i zamieszania. Bo trzeba pamiętać, aby dać na przepak ciuchy do przebrania, zapasowe baterie do czołówki, jedzenie, części do roweru, itd… A co, gdy rajd trwa kilka dni i takich przepaków jest kilka? Wychodzi na to, że logistyka i odpowiednie przygotowanie rzeczy na strefy zmian, to kolejna dyscyplina, nie mniej ważna od mocnej łydki i nawigacji.