Start w tym rajdzie był niejako naszym obowiązkiem. Po tym, jak przed rokiem zwyciężyliśmy, nie było innego wyjścia, jak tylko bronić tytułu, wywalczonego w 2009 r. w Bytowie.
Skład ten sam, czyli sprawdzona mieszanka podlasko-małopolska: od lewej: Szymon Ławecki, Asia Garlewicz (jako damski rodzynek), Marcin Ździebło i Paweł Janiak.
Organizatorzy zaserwowali tym razem trasę bogatszą w kilometry, bo do pokonania było ponad 180 km (w zeszłym roku ok. 120 km) na rowerze, nartach biegowych oraz pieszo. Miał być wprawdzie jeszcze odcinek łyżwiarski, ale ze względu na zalegającą na lodzie dosyć dużą warstwę śniegu, etap ten pokonywaliśmy pieszo.
Przed startem, jak zwykle dość duże zamieszanie, bo trzeba było przygotować rower i rzeczy na strefy zmian. Zawsze przeraża mnie ta logistyka dotycząca rajdów. Im dłuższy, tym więcej gratów i zamieszania. Bo trzeba pamiętać, aby dać na przepak ciuchy do przebrania, zapasowe baterie do czołówki, jedzenie, części do roweru, itd… A co, gdy rajd trwa kilka dni i takich przepaków jest kilka? Wychodzi na to, że logistyka i odpowiednie przygotowanie rzeczy na strefy zmian, to kolejna dyscyplina, nie mniej ważna od mocnej łydki i nawigacji.
START
Na linii startu stajemy w piątek przed 22.00. Ostatecznie do rajdu przystąpiło 6 zespołów na trasę długą oraz 17 na trasę krótką. Przed startem każdy zespół został sfotografowany, na twarzach jeszcze dominują uśmiechy, mimo iż czuć, że jest pewnie ok. -15 st.C i wieje silny wiatr. Burmistrz Olsztynka dokonuje odliczania i ruszamy na 1 etap.
E1 rower: 11 km
Początkowo, do granic miasta prowadzi nas samochód, a więc ścigamy się na razie „na niby”. Dopiero po minięciu przejazdu kolejowego ruszamy z kopyta. Wtedy właśnie okazuje się, że coś jest nie tak z moją tylną przerzutką… Na dół schodzi bez problemu, ale na wyższe nie wchodzi - manetka chodzi na pusto. Widocznie zamarzła linka z przodu, bo ciągnąc za linkę na ramie, wózek chodzi bez problemu. Ech…będę się męczył, dobrze, że to nie góry…
Gdy zjeżdżamy z asfaltu na polną drogę, okazuje się, że łatwo nie będzie. Dość duży śnieg i tylko 2 koleiny po ciągniku, po których nie da się jechać, uświadamiają nam, że trzeba będzie dość mocno główkować z wyborem wariantów, czyli lepiej wybrać dłuższy (objazdowy), ale jechać, niż krótszy, a pchać. No i właśnie zaczęło się owo pchanie, początkowo to jeszcze biegnąc, bo adrenalina buzuje. Trasa prowadziła pod wiatr, więc wiało prosto w twarz, dodatkowo podrywając śnieg z pól i sprawiając, iż czuliśmy, że startujemy w prawdziwym ZIMOWYM rajdzie.
Niestety już na 1 punkt popełniliśmy błąd. Wyrzuciło nas za bardzo na południe, jednak dość szybko skorygowaliśmy to, ale i tak straciliśmy pewnie ok. 20’ już na początku. Pocieszające było to, że i tak…prowadziliśmy ;-)
Do następnego punktu i jednocześnie strefy zmian dostaliśmy się ładnie odśnieżoną leśną dróżką, a następnie asfaltem.
Uświadomiliśmy sobie, że nie ma reguły, która droga jest przejezdna, a którą trzeba będzie samemu przecierać. No chyba, że chodzi o asfalt…
E2 bieg na orientację: 6 km
Na parkingu zostawiamy rumaki i ruszamy lekkim truchtem na trasę BnO. Spokojnie zaliczamy kolejne punkty, bez sprężania się. Jednak gdzie się da, tam biegniemy. Całą trasę zaliczamy praktycznie bez żadnego błędu. Jedynym ważnym punktem tego etapu było…skąpanie się Marcina w bagnie. Był na przedzie, kilkanaście metrów przed nami, gdy wzdłuż strumienia zmierzaliśmy do kolejnego punktu. W pewnym momencie, gdy usłyszeliśmy wołanie o pomoc, pomyśleliśmy, że się z nas zgrywa. A okazało się, że wpakował się w bagno i jedną nogą zmoczył się prawie do uda. Wydostał się o własnych siłach, zanim do niego podbiegliśmy. Trochę nam zrzedły miny, ale Marcin dzielnie zniósł tą niedogodność i spokojnie dociągnął do końca tego etapu…a rozgrzał się na tyle, że przebrał się dopiero przed ostatnim rowerem.
E3 rower: 11 km
No i znowu rower. W drodze do kolejnej strefy zmian do zaliczenia 1 punkt kontrolny (PK3), który jest usytuowany dość czujnie. Widząc, co się dzieje w lesie, nie ma innego wyjścia, jak tylko wariant objazdowy. Początkowo asfaltem ciśniemy dość mocno i równo, potem wjeżdżamy w boczną drogę, niby utwardzoną, ale nie da się jechać non stop. Czasem trzeba schodzić z roweru i prowadzić. To samo, już na samym odcinku do PK, też na piechotę.
Po zaliczeniu PK3 czas na przepak, ale trzeba do niego dojechać. Znowu się trochę męczymy na miałkim śniegu, ale docieramy jako pierwsi na brzeg jeziora, gdzie usytuowana jest strefa zmian. Na zegarku jest 1:40.
E4 łyżwy (trekking po jeziorze): 7 km
Jako, że łyżwy zostały odwołany, rzeczony etap mieliśmy do zrobienia na nogach. Śnieg miejscami w łydkę wcale nie ułatwiał poruszania się. Dodatkowo występowało miejscami dziwne zjawisko. Mimo iż był niezły mróz (na pewno poniżej -10 st.C) pod warstwą śniegu, była taka kilkucentymetrowa warstwa mokrego lodu, trzeba było uważać.
Do zrobienia mieliśmy 3 PK, jednak 2 z nich pokrywały się z trasą krótką, czyli dość łatwo było je zaliczyć, ponieważ „speedy” były tu już wcześniej. Ostatni PK wywalony dość mocno na południe, ale zrobiliśmy go bez żadnych problemów. Najgorszy był powrót, bo wiał północny wiatr, a jako, że miał się gdzie rozhulać, to smagał bezlitośnie po twarzach, powodując, że odczucie zimna spadało drastycznie.
E5 rower: 20 km
O godz. 3 wsiadamy na rowery. Ten etap polegał na przejechaniu od przepaku do przepaku. Niby proste, ale trasa dłuży się strasznie i nie wiedzieć kiedy mija 1,5 godz. Po drodze mijamy miejscowość, o wdzięcznej nazwie – Zgniłocha. To w jej okolicach Jaśka lekko przymuliło. Dobrze, że do szkoły w Nowej Kaletce, gdzie była strefa zmian, już niedaleko.
Strefa zmian (SZ) nr 3 – Nowa Kaletka
Przed startem pytaliśmy organizatorów, co oznacza zapis w regulaminie, że na przepaku będzie dostępna gorąca woda. Czy chodzi o ciepłą wodę do mycia, czy o wrzątek? Odpowiedź uspokoiła nas, że będzie wrzątek. Jednak na miejscu brutalna rzeczywistość uświadamia nas, że nie ma żadnego czajnika…a mogliśmy włożyć swój. W końcu fajnie jest napić się ciepłej herbatki, czy dolać wrzątku do bukłaka z odżywką, aby przez parę godzin utrzymywał temperaturę. No cóż, dobrze, że mieliśmy swój termos z ciepłą herbatką z wkładką ;-)
Zbieramy się w miarę szybko i ruszamy na odcinek narciarski. W międzyczasie na przepak docierają Navigatorzy. To nasza pierwsza konfrontacja z nimi od tej na 1 PK. Podejrzewamy, że na tym odcinku mogą nas dogonić, ponieważ nie wszyscy z nas są wirtuozami 2 desek.
E6 narty biegowe: 21 km
Jest przed 5. Ruszamy. A właściwie ruszają, a ja męczę się z mapą, aby włożyć ją w mapnik. Po chwili jesteśmy już razem. Jasiek, zapytany przeze mnie o to, kto nawiguje, stwierdził, że ja mam większe doświadczenie w orientacji na nartach, więc i tu ja ponawiguję. Dalej trzymał go przymuł ;-)
Punkty mijają w miarę sprawnie, gdyż fajnie się śmiga po śladach wyrobionych wcześniej przez zawodników z krótkiej trasy. Orientacja przez to niby łatwiejsza, ale trzeba być czujnym.
Jednak w pewnym momencie trzeba było zabrać się za przecieranie, gdyż zawodnicy z trasy krótkiej, jak sama nazwa wskazuje, mieli krótszą trasę i 2 najdalsze punkty zostały im odpuszczone. Śnieg był nielichy, miejscami po kolana, więc tempo spadło znacznie, ale za to wzrosło tętno. Więc jeśli komuś było zimno, to tutaj można się było rozgrzać.
A zimno było zacnie, teraz chyba był największy mróz, jak to przed świtem.
Tego brnięcia w kopnym śniegu było pewnie z 15-20 minut...ciężko ocenić, bo na rajdzie czas płynie trochę inaczej. W każdym razie spowolniło nas to na tyle, że podczas powrotu z następnego punktu, natknęliśmy się na Navigatorów, którzy wyraźnie do nas podgonili.
Kilka punktów dalej zresztą nas minęli, ale my robiliśmy swoje, aby za bardzo się nie ujechać, ale też i za wiele nie stracić. Sama nawigacja nie była jakaś specjalnie trudna, ale trzeba było miejscami się dobrze wstrzelić.
Do przepaku dotarliśmy jakoś w okolicach 8, kilkanaście minut za Navigatorami.
Oj coś ciężko mi idzie pisanie tej relacji...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz