poniedziałek, 18 stycznia 2010

Rakiety bez rakiet

O tym starcie rozmawialiśmy już z Asią Garlewicz podczas zwycięskiego dla nas GEZnO. W planach na początek 2010 r. był udział i obrona tytułu w „Zimowym Rajdzie 360°”, a start w „AST Winter Trophy”, czyli 2-dniowym rajdzie na orientację na rakietach śnieżnych w masywie Turbacza, miał być doskonałym treningiem przed dłuższym napieraniem w okolicach Olsztynka.

Generalnie z angielszczyzny ten nasz sport zwie się adventure racing i stwierdziłem, że ja bardziej wolę racing (ściganie). No i jak to zwykle bywa, trening przeszedł płynnie w ściganie praktycznie od samego początku ;-)
Dojazd z Warszawy na miejsce uskuteczniłem z Igorem Błachutem. Po drodze zajechaliśmy do Katowic po Irka Walugę (obaj Team 360 stopni) i wspólnie podjechaliśmy pod Turbacz od strony wyciągu w Koninkach. Było już dość późno, bo po 20, a do pokonania jeszcze dystans, dzielący nas od schroniska na Turbaczu, ponieważ tam była baza zawodów. Na miejsce dotarliśmy po 22, stwierdzając po drodze, że rakiety nijak się nie przydadzą, bo warstwa śniegu była zbyt mała. Więc szykował się rajd na rakietach bez rakiet.
Asia była już na miejscu od popołudnia, więc pryczę już miałem zarezerwowaną. Pozostało się szybko rozłożyć z gratami, chwilę pogadać ze znajomymi i spać, bo na 1 etapie czekało nas aż 8 godzin napierania.

Tutaj z Asią na starcie Zimowego Rajdu 360 stopni

Zawody podzielono na 2 etapy, a formuła zawodów - tzw. rogaining, wymuszała oprócz mocnego zasuwania fizycznego, także zagwozdkę taktyczno-intelektualną. W terenie znajdowało się 17 punktów kontrolnych (PK), a każdemu z nich, przypisane były odpowiednie punkty wagowe (P), co widać na mapie - im dalej od startu/mety, tym większa wartość punktów. Ilość PK i kolejność ich zaliczania każdy zespół wybiera według własnego uznania. Zadaniem startujących zespołów było zdobycie jak największej ilości punktów wagowych w określonym limicie czasu. Limit w sobotę wynosił 8 h, w niedzielę - 6 h.
Także oprócz kondycji i dobrej nawigacji, duże znaczenie miała taktyka. Szacujesz, czy uda Ci się zrobić wszystkie PK, a jeśli nie, to kombinujesz, jak zarobić najwięcej punktów wagowych, czyli główkowanie i korygowanie w trakcie mocnego napierania. Naprawdę ciekawa koncepcja.

ETAP 1
Wystartowaliśmy z założeniem, że uda nam się zrobić całą trasę, a w trakcie mieliśmy to ewentualnie korygować.

Mapa 1 etapu
Początek dość spokojnie, a to przez to, że się trochę guzdrałem przed startem i już w trakcie biegu, m.in. rozkładałem kijki trekkingowe. Pierwsze 2 punkty, bardzo łatwe nawigacyjnie, robimy w dość sporym „tramwaju”. Na razie to dopiero rozgrzewka, bo biegnie się szlakiem, po grzbiecie. Dopiero po PK2 stawka zaczyna się trochę rozciągać.

Jedyne nasze foto z zawodów - po 1 punkcie kontrolnym - Asia wiąże buta, ja ruszam po podbiciu karty startowej (czyżbyśmy byli za szybcy dla fotoreporterów?)

Aura niezbyt przyjemna - dość wilgotno i mgliście. Śnieg, którego jest i tak niewiele, jest mokry.

W międzyczasie słyszę, że dostałem jakieś sms-y. Gdy sprawdziłem, okazało się, że mój telefon złapał słowacką sieć. Jestem w lekkim szoku, bo wiem, że do granicy kawał drogi. Czyżby jakieś załamanie czasoprzestrzeni? Już w domu sprawdziłem, że do granicy było co najmniej 20 km. Dziwne to trochę…
Do trójki lecimy już ostro w dół, na kierunek. Mijamy miejsce katastrofy bombowca B24 Liberator, czyli jak zawsze na rajdach, zwiedzanie w ekspresowym tempie. Razem z nami napiera zaprzyjaźniony Beriza Team (Maciek i Krzysiek). Jest ślisko i kilkakrotnie zaliczmy glebę. Na PK3 dochodzimy naszych bezpośrednich rywali z teamu Navigator (5 m-ce na MŚ w rajdach) – Dorotę Kwiatkowską i Maćka Dubaja i wspólnie zaliczamy kilka następnych punktów.
Do tej pory nie było jakichś większych trudności nawigacyjnych, wejścia na PK dość oczywiste i ich realizacja także bez problemu. W dwóch miejscach (PK5 i PK7) mijamy się z kolejnymi rywalami z kategorii, także z teamu Navigator – Justyna Frączek i Łukasz Warmuz, którzy napierają jednak w mocniejszym tempie i są przed nami. Na podejściach przydają się kijki trekkingowe, bo jest dość stromo, a na zejściach znowu kilka razy tyłek styka się z podłożem. Śniegu jest dość mało, a dodatkowo miejscami na drogach jest ślisko, bo pojawił się lód. Generalnie mokro i już w butach niezbyt przyjemnie chlupocze.
Na podejściu do PK8 robimy sobie z Asią lunch i wcinamy przygotowane przed startem kanapki, popijając odżywką z camelbaka. Trzeba się trochę posilić, bo przed nami jeszcze 2 część trasy. Oczywiście nie rozsiadamy się gdzieś na łączce, tylko robimy to w ruchu. Wprawdzie nie biegniemy, ale idziemy dość mocnym marszem. Na PK 8 jesteśmy razem z Dorotą i Maćkiem (Navigator), ale oni na PK9 obierają jakiś inny wariant, więc lecimy z Asią sami. W międzyczasie chłopaki z Berizy zostają gdzieś z tyłu.
Przy podejściu na PK 9 widzimy czyjeś ślady i po dojściu na grzbiet, okazuje się, że są to chłopaki z zespołu Nieznani Sprawcy/Squad, czyli Maciek Więcek i Michał Jędroszkowiak, z którymi mijaliśmy się już kilkakrotnie tego dnia. Po chwili wspólnych poszukiwań PK9, stwierdzam, że to nie ta górka i trzeba odbić na południe. Okazuje się, że mam rację, bo po chwili widać lampion dziewiątki. Odbiegając na PK10 mijamy się z rywalami z Navigatora, jak widać też gdzieś lekko wtopili.

 Podczas analizy mapy, które dostaliśmy 1 h przed startem, zauważyłem że ten właśnie odcinek będzie najtrudniejszy nawigacyjnie i trzeba będzie uważać. Jednak docieramy na PK10 bez większych problemów razem z weteranami pieszych setek – Maćkiem i Michałem. Wspólnie robimy również następny PK nr 11.
W międzyczasie zaczynam już kombinować, co dalej, bo ucieka nam nieubłaganie czas. Chłopaki postanawiają lecieć na PK12, a ja postanawiam go odpuścić, a zaliczyć „droższe” PK 13, 14 i 15. Na żółtym szlaku spotykamy się z rywalami z Navigatora, ale tymi szybszymi. Justyna z Łukaszem zaliczyli już PK12, który my odpuściliśmy. Wspólnie robimy PK13, a na podejściu z powrotem na żółty szlak rozmawiam z Łukaszem, co chcą jeszcze zaliczyć. Widząc, że czas umyka, postanawiam skrócić swoje założenia, odpuszczamy PK15 i lecimy z Asią na PK14, a w drodze do schroniska (mety) zaliczymy jeszcze PK12. Oni lecą na „piętnastkę”.
Gdy wracamy z powrotem na grzbiet po zrobieniu PK14, widzimy Justynę wspólnie z Tomkiem Bergierem i Martą Siemańczyk z teamu Zgórmysyny. Dziwne jest dla nas to, że nie ma z nimi Łukasza. Na pytanie, co się stało, Justyna odpowiada, że Łukasz miał wypadek. Okazało się, że pośliznął się na oblodzonej drodze i załatwił sobie nogę w stawie skokowym. Powiadomili już organizatorów i GOPR, więc lecimy dalej. Zaliczmy wspomnianą już wcześniej „dwunastkę” i wpadamy na metę dużo przed limitem.
Po podliczeniu wyników okazuje się, że prowadzimy w klasyfikacji MIX-ów. Oczywiście gdyby nie wypadek Łukasza, to na pewno oni byliby liderami. Jego wypadek okazał się na tyle skomplikowany, że znalazł się w szpitalu. Zwichnął nogę w kostce, a dodatkowo kość strzałkowa uległa złamaniu i trzeba było operować. Życzymy Ci Łukasz szybkiego powrotu na trasy zawodów.

Łukasz z Justyną (Navigator)
Kilka mocnych drużyn męskich przeliczyło się z możliwościami i wpadli na metę już po limicie czasu, przez co byli zdyskwalifikowani. Regulamin dawał wprawdzie możliwość spóźnienia się na metę, ale jedynie pół godziny, co i tak skutkowało punktami karnymi. Organizator przewidział nagrodę w wysokości 1000 zł. dla zespołu, który zaliczy całą trasę, czyli wszystkie PK, ale niestety nikomu nie udało się tego uczynić w limicie czasu. Całość zrobili jedynie nasi towarzysze z części trasy. Maciek i Michał z zespołu Nieznani Sprawcy/Squad jako jedyni zaliczyli wszystkie punkty kontrolne, ale dotarli na metę 1 h po limicie.
Wieczór upłynął nam na leczeniu zakwasów złocistym trunkiem, analizie tras i wariantów wspólnie z resztą zawodników. Po podliczeniu okazało się, że w czasie 7h13min zrobiliśmy z Asią ok. 40 km, no i mniej więcej 2500 m przewyższenia.

ETAP 2
Poranna pobudka nie była tak straszna, jak się spodziewałem. Wprawdzie bolało tu i ówdzie (cyborgiem nie jestem), ale spodziewałem się, że może być dużo gorzej.

O 7 rano, czyli tak jak w sobotę, dostaliśmy mapy i była godzinka na analizę. Limit czasu na tym etapie wynosił 6 godzin, więc trzeba było tak wykombinować, aby zaliczyć jak najwięcej i opuścić jak najmniej. Proste, prawda?
Po 1 etapie mieliśmy 23 punkty przewagi nad 2 zespołem (Navigator), więc po rzuceniu okiem na mapę, stwierdziłem, że z założenia opuszczamy PK2, gdyż miał on wartość jedynie 20 punktów (to co w nawiasie, mnoży się przez 10) i jeśli dobiegniemy w limicie czasu, to wtedy spokojnie utrzymamy przewagę, nawet gdy rywale zrobią całość.
Poranek przywitał nas świeżym śniegiem. W całej Polsce pada, to czemu i tutaj miało nie sypnąć. Tak więc startujemy w śnieżnej zadymce. Nie jest to zbyt miłe, ponieważ śliskie fragmenty ścieżek przykrył świeży puch, także trzeba było podwójnie uważać, zwłaszcza na zbiegach.

Na zdjęciu szef całego zamieszania na starcie 2 etapu - Romek Trzmielewski.
Do naszego pierwszego PK nr 11 lecimy dość sporą grupką. Wariant prosty, cały czas niebieskim szlakiem. Dopiero później zaczęły się trudniejsze warianty. Na kolejny punkt nr 12 stawka już się rozciąga, a aura poprawia się na tyle, że już nie pada. Początkowy zbieg po grzbiecie dał trochę adrenaliny, bo było sporo zwalonych drzew i dość ślisko. Później strome podejście, gdzie znowu przydają się kijki, bez których pewnie bym się zatęsknił i zapłakał. No i już cieplej ;-)
Po zaliczeniu PK12 ruszamy na południe. Jakoś się zagapiłem i zamiast pobiec prosto, przez Obidowiec, skręciliśmy w stronę schroniska Stare Wierchy. Faktem jest, że zasugerowałem się tym, że przed nami pobiegły tam 2 zespoły, które były bezpośrednio przed nami. Po przebiegnięciu kilku minut, stwierdzam, że coś mi nie pasi. Konfrontacja mapy z kompasem daje wyjaśnienie, no i czas na drobną korektę. Po dobiegnięciu do czerwonego szlaku, kierujemy się w stronę PK6. Znowu czas na użycie kijków, podejście dość strome, ale wchodzimy na punkt całkiem czysto. Wprawdzie przez ten mały błąd tracimy pewnie z 5 minut, ale to i tak niewiele. Wspólnie z nami, tak jak w sobotę, napierają chłopaki z Beriza Team.
Wchodzimy na grzbiet i pomykamy w stronę Turbacza, aby zaliczyć PK4. Na śniegu nie widać żadnych śladów prowadzących do punktu, więc nikt poza nami, nie zdecydował się teraz na „czwórkę”. Cóż, nie ma to jak autorskie warianty. Potem powrót tą samą trasą, po grzbiecie, aby bezproblemowo łyknąć PK7. Chłopaki z Berizy zostają z tyłu.
Kolejny wariant (na PK5) wydaje się być trudny do realizacji, jednak udaje się znaleźć przepiękną, szeroką stokówkę, która wiodła po warstwicy i pasowała jak ulał do mojej koncepcji. Co ciekawe, nie ma jej na mapie…a była jak autostrada. Jednak nie na darmo to powiedzenie, że szczęście sprzyja lepszym. W okolicach punktu spotykamy Jasia Gracjasza (z Zenkiem Krzystonkiem - późniejszych zwycięzców kategorii weteran), któremu coś nie pasi. Razem z nami robią ten punkt i wspólnie wspinamy się na następny. Znowu kijki idą w ruch.
„Ósemka” zostaje przeze mnie w myślach nazwana punktem posiłkowym Na 1 etapie przed, a w niedzielę po zaliczeniu „ósemki” wcinamy z Asią po pół kanapki. Tym razem robimy to w lekkim truchcie, bo trasa wiedzie po w miarę płaskim grzbiecie. Ładujemy akumulatory, bo jeszcze kilka podejść nas czeka.
PK 9 zaliczamy bezproblemowo, ale przed „dziesiątką” pojawia się drobny dylemat. Na polanie przed punktem widzimy przed sobą grupkę zawodników, którzy szerokim łukiem obchodzą gospodarstwo. Najkrótszy wariant wiedzie jednak przy budynkach i tam też się kieruję. Słyszę kilka szczekających psów, które biegają sobie luźno po łące, jednak twardo kierujemy się z Asią prosto. Psy szczekają, karawana idzie dalej. A niech sobie szczekają, dopóki zachowują odpowiedni, bezpieczny dystans, to się nie boję. Żartuję sobie, widząc jednego z burków, ogryzającego kość, że nas już nie ruszą, skoro dopadły jakiś zespół przed nami – nasyciły się.

Znowu z Bytowa z Rajdu 360 st.
Do „trójki” znowu trzeba podejść ok. 250 m w pionie. Zakładam sobie jakiś czas, w którym mamy zrobić PK3, aby jeszcze zostało czasu na zaliczenie ostatniego punktu i zmieszczenie się w limicie. Zaczynam rachować i optymizm podpowiada, że powinniśmy się wyrobić. Realizacja idzie zgodnie z założeniami.
Na ostatni PK nr 1 mam 2 warianty: obiegowo po szlaku (bezpieczniej, ale dłużej) lub na krechę, po warstwicy. Asia nie marudzi, ale widzę, że już trochę odczuwa trudy dystansu, więc wybieram wariant krótszy. Cóż, ryzyko biorę na siebie, po tym, jak 2 dni przeszły bez większych błędów, jestem optymistycznie nastawiony. No i jakoś tym razem też się nie zawiodłem, bo wypadamy na szlak dokładnie w miejscu, gdzie mieliśmy wypaść.
Do mety już praktycznie bez myślenia, bo po szlaku, ale trzeba się sprężać, bo czas nieubłaganie zbliża się do końca. Gdzie się da, to biegniemy, większe podejścia idziemy, ale szacuję, że bez problemu powinniśmy się wyrobić.
Do schroniska wpadamy na minutę przez końcem limitu w dobrych humorach i co się okazało później, z największym dorobkiem punktowym, spośród wszystkich zespołów (nawet męskich).
Jeśli chodzi o cyferki, to tego dnia zrobiliśmy ok. 35 km, w tym ponad 2000 m przewyższenia, a zajęło nam to dokładnie 5:59.

Podsumowując, to rogaining jest ciekawą koncepcją zawodów. Oprócz tego, że musisz dać z siebie dużo kondycyjnie, to na tyle trzeba się pilnować, aby głowa mogła pracować sprawnie, żeby bezbłędnie nawigować, a ponadto, aby szacować, czy wyrobisz się w limicie czasu, aby zaliczać "drogie" punkty i nazbierać ich jak najwięcej.
Gdy organizatorzy ogłosili łączne wyniki zawodów po 2 etapach, to okazało się, że oprócz zwycięstwa w kat. MIX, to wygraliśmy również nieoficjalną klasyfikację generalną. Rzadko zdarza się, aby ekipa MIXowa ograła facetów (i to nie byle jakich).

Foto z zakończenia zawodów
Tak więc udało nam się z Asią wygrać zawody na rakietach śnieżnych, nie mając owych rakiet na nogach...ciekawe ;-)
2 dni ścigania, ale to nie wszystko...trzeba jeszcze ze wszystkimi gratami na własnych nogach zejść na dół do samochodu. Powiem szczerze, że ciekawe akrobacje na oblodzonym szlaku można wyczyniać z obciążeniem na plecach. Niejeden łyżwiarz figurowy mógłby czegoś się nauczyć ;-)


A poniżej filmik z owych zawodów. Nawet załapałem się z komentarzem ;-)


Wykorzystano zdjęcia autorstwa Grzegorza Stodolnego z magazynu NPM, Rafała Nycza z AST oraz Piotra Siliniewicza z Silnego-Studia, a także film autorstwa chłopaków z portalu http://www.e-beskidy.com/

Brak komentarzy: