wtorek, 10 listopada 2009

GEZnO 2009

Niby już po sezonie, ale postanowiłem się jeszcze trochę umęczyć. Chodziło mi to po głowie już od jakiegoś czasu, no i spróbowałem wprowadzić ten mój pomysł w życie. A chodzi mianowicie o start w Górskich Ekstremalnych Zawodach na Orientację.

Jako, że są to zawody, w których startują zespoły 2-osobowe, więc musiałem poszukać sobie partnera. Jasiek nie wchodził w grę, bo w tym terminie miał zaplanowane powiększenie rodziny (już po temacie – witamy małego Janiaka na świecie :-) ) Więc od razu pomyślałem o Asi Garlewicz – naszej partnerce, z którą wspólnie z Jaśkiem i Marcinem Zdziebło, wygraliśmy w tym roku „Zimowy Rajd 360 stopni”. Asia chętnie przyjęła moją propozycję i był to strzał w „10”.
GEZnO w tym roku odbywało się w masywie Pilska, a bazą zawodów było schronisko na Hali Miziowej i tu był ulokowany start i meta tych 2-etapowych zawodów.
Zasada zawodów jest taka, aby w jak najkrótszym czasie zaliczyć wszystkie punkty, które mamy zaznaczone na mapie. Dodatkowo mamy możliwość samodzielnego wyboru wariantu - tzw. scorelauf, więc tu też można stracić lub zyskać.
Dla chętnych zamieszczam mapy poszczególnych etapów, zobaczcie "z czym to się je":
Etap 1

Etap 2


A poniżej subiektywny opis moich wrażeń z trasy.

Do etapu 1 wszystkie zespoły wystartowały wspólnie o godz. 9. Pogoda niezbyt sprzyjająca, bo było mokro, a miejscami leżało sporo śniegu.
My zaczęliśmy od punktu kontrolnego (PK) nr 10, później w lewo do PK 3 i dookoła Pilska, w większości po stronie słowackiej. Na 1 punkcie byliśmy jako pierwsi, ale na trójce już przez mój błąd, straciliśmy ok. 10-15 minut, bo "wywaliło" nas za bardzo w lewo. Jak widać na mapach, trasy były pobudowane tak, że sporo przebiegów trzeba było realizować na przełaj, nie tylko drogami.
Kolejne PK zaliczaliśmy w miarę bez większych nawigacyjnych problemów. Jednak, to co napisałem wcześniej, większość trasy prowadziła po prostu przez las, no i miejscami ostro w górę. Najlepiej widać to na przebiegu z PK 8 na PK 2, gdzie trzeba było podejść prawie 400 m (w pionie) na niewielkim odcinku. Dodatkowo na przełęczy była dosyć gęsta kosodrzewina oraz sporo śniegu (miejscami nawet po udo).
Kolejny przebieg też nie należał do łatwych, bo po zaliczeniu PK 2, aby nie tracić za bardzo wysokości i wstrzelić się w odpowiednią drogę do PK 1, trzeba było cisnąć trawersem, a co widać z mapy, było tam dość stromo. Jednak udało się bezproblemowo. Kolejny PK 11 od dołu, od asfaltu, następnie do PK 5 przez szlak na granicy. Do ostatniego naszego punktu – PK 4 musieliśmy znowu trochę stracić wysokości, ale pewniejsze wejście. Myślałem też o innym wariancie, aby po PK 11 zrobić PK 4 i zakończyć na PK 5, ale to co napisałem wcześniej, na „czwórkę” pewniejsze wejście było od strony „piątki”, niż od 11.
Do mety niestety znowu w górę, ale pocieszaliśmy się z Asią, że to już na dzisiaj koniec. Gdy zameldowaliśmy się w schronisku, okazało się, że jesteśmy 1 pierwszą parą w kategorii MIX. Trasa zajęła nam 4 h 34 min. Nie zdążyliśmy ochłonąć, gdy po chwili na mecie pojawiła się czeska para – rywale z naszej kategorii, których wyprzedziliśmy jedynie o 1 minutę. Gdy porozmawialiśmy z nimi, okazało się, że oni poszli w przeciwną stronę i zaczęli od PK 4. W sumie tak się domyślałem, bo wydawało mi się w okolicach PK 2, że widziałem ich, podchodzących do tego punktu od strony PK 1.
Ostatnie miejsce na pudle tego etapu zajęły 2 polskie teamy, które wspólnie pokonały trasę, więc były sklasyfikowane ex aequo, ale ich strata do nas była już znaczna (ponad 1 h).
Z Asią na mecie 1 etapu


Wieczorkiem integracja w rajdowym gronie, oglądanie zdjęć z 1 dnia zawodów, filmów ze starych rajdów oraz leczenie ran i zakwasów.

Start 2 etapu o godz. 8 w niedzielę. Pogoda o niebo lepsza, niż wczoraj – słonecznie, ale czuć lekki mróz. Zasada jest taka, że jako pierwsi startują liderzy, a potem, zgodnie z sobotnimi wynikami, kolejne ekipy, z taką stratą czasową, jaką mieli po 1 etapie (tzw. start handicupowy).

Tym razem trasy wytyczone po polskiej stronie, dystans trochę mniejszy, no i co za tym idzie – mniejsze przewyższenie. Zaczęliśmy z Asią od PK 3, bez najmniejszych problemów, cały czas w dół, ale ostrożnie, bo było ślisko. Cały czas jednak była jakaś obawa, że za plecami pojawią się rywale, którzy wystartowali zaledwie minutkę po nas.
Do kolejnego punktu – górnej stacji wyciągu (PK 10), lecimy „na krechę”, gdyż nie udało się zlokalizować drogi, która wiodła po części trawersem. Kilka razy lądujemy z Asią na glebie, ale bez żadnych poważniejszych problemów, oprócz mokrych tyłków. Ważne, że realizacja przebiegu jest szybka. Jak później patrzę w górę na strome zbocze, po którym zbiegaliśmy, to się zastanawiam, czy jestem jeszcze normalny? Asia leci w dół, a ja potwierdzam PK 10 na karcie startowej. Gdy biegłem w dół, aby ją dogonić, to poślizgnąłem się na mokrych kamieniach i niestety tak niefortunnie upadłem, że rozwaliłem sobie prawą dłoń i kolano. Dodatkowo rozerwałem sobie moje ulubione lajkry (NB). Trochę krwi, ale bez przesady…po jakimś czasie już o tym nie pamiętam, gdyż trzeba nawigować i gnać do przodu.
Kolejne punkty mijają bez problemów. Trochę się wkurzam na przebiegu z PK 9 na PK 8, gdyż przebiegamy obok zaparkowanego auta, którym będziemy wracać. Uświadamiam sobie, że najpierw muszę się jeszcze jakoś wdrapać znowu do schroniska, aby po południu, po zakończeniu zejść z powrotem, z ciężkim plecakiem i skumulowanymi w nogach zakwasami, po 2 dniach ścigania…cóż, taki już urok zawodów.
Na przebiegu do PK 6 stwierdzam, że teraz już za bardzo nie ma gdzie zbiegać, że większość będzie pod górę. Po zaliczeniu tego PK, lecimy w górę, do żółtego szlaku. Na tym odcinku mijamy się z naszymi rywalami, którzy ponownie realizują trasę w przeciwnym kierunku. Gdy mówię Asi, że my mamy już zaliczone 6 punktów (z 9), a oni dopiero 3, to nastraja nas to pozytywnie. Oby te PK, które nam zostały, zaliczyć bez żadnej wtopy…
Dobiegając do PK 1, zastanawiałem się nad kolejnym wariantem. Były 2 opcje: bezpieczniejsza oraz trochę mniej bezpieczna ;-) Po podbiciu punktu, wróciliśmy tą samą trasą, żółtym szlakiem, do czarnego. Wybrałem wariant mniej bezpieczny, gdyż trzeba było na PK 5 wstrzelić się po trawersie. Ta druga opcja, to było zbiegnięcie w dół, do asfaltu i dojście do punktu zielonym szlakiem. Jednak nie podobało mi się to, że musielibyśmy stracić ponad 100 m wysokości, które później trzeba było i tak wypałować w górę. Wolałem, abyśmy nie tracili wysokości, a wstrzelenie się później na zielony szlak, mniej więcej na wysokości PK 5, uznałem za możliwe do zrealizowania.
Odbiegając od PK 1, po jakichś 3-5 minut, spotkaliśmy liderów trasy męskiej – Sławka i Michała (Navigator), którzy zmierzali na ten właśnie punkt. My spokojnie czarnym szlakiem w górę i tak jak zakładałem, przed szczytem w prawo po trawersie dobiliśmy do zielonego szlaku. Tam spotkaliśmy ponownie Navigatorów, którzy napierali na PK 5. Stwierdziłem więc, że nasz wariant był korzystny, gdyż w stosunku do chłopaków, zrealizowaliśmy go jedynie te 3-5 minut wolniej, a wiadomo, że poruszaliśmy się z mniejszą prędkością. Dodatkowo, nie mieliśmy w nogach ekstra 100 metrów podejścia.
Ostatni punkt też bez żadnego wahnięcia, a do mety ino gwizd. Jakoś sporo sił jeszcze zostało, także podbiegaliśmy z Asią tam gdzie się dało, choć do mety trzeba było „wznieść się” jeszcze prawie 300 metrów.
No i udało się, dobiegliśmy na 1 miejscu! Czesi wpadli na metę 11’ za nami, więc zyskaliśmy nad nimi na tym etapie dodatkowo 10 minut.

Podsumowując, to jestem bardzo zadowolony z tego startu. Mimo braku jakiegoś specjalnego przygotowania do tych zawodów, kondycyjnie było spoko. Jeśli chodzi o aspekt techniczny, czyli nawigację, to oprócz 1 błędu na 1 etapie, reszta praktycznie jak w masło. Wiadomo, że zawsze można dyskutować, czy obrane warianty były idealne, ale realizacja była prawidłowa i z tego się trzeba cieszyć.
Asia jak zawsze mocna, mimo iż znowu narzekała, że się słabo czuje ;-) Ciekawe jak ja bym się zajechał, gdyby ona czuła się mocno? ;-) Także wielkie dzięki Asiu za wspólne napieranie.
Po zakończeniu, gdzie odebraliśmy drobne upominki za zwycięstwo w kategorii MIX, na osłodę zostało zejście na dół, do parkingu, z całym dobytkiem ;-) Tutaj też nogi swoje dostały…

2 komentarze:

Unknown pisze...

Wow relacja ;) gratulację.

Unknown pisze...

Szymon, swada jest! dzięki za wspólne zapindalanie Mistrzu. jak puzzle siądą to wynik jest i to cieszy.
jojcenie :D badania krwi prześlę latter. buziole...