Postanowiliśmy wystartować w zimowym rajdzie. Dlaczego? Może, aby się sprawdzić na początku nowego sezonu, może z powodu głodu startów ultra, może aby się pościgać, za to na pewno po to, aby ukończyć wreszcie rajd czwórkowy, czyli najbardziej zespołowy, bo z przynajmniej jedną osobą płci przeciwnej.
Postanowiliśmy, po nieukończonym The North Face Adventure Trophy 2007 w Zakopanem, wystartować ponownie w tym samym składzie, czyli: Szymon Ławecki, Paweł Janiak, Joanna Garlewicz i Marcin Zdziebło. Stąd też nasza nazwa, czyli „Entre.pl Team Cięta Riposta”. Plan był taki, aby wziąć rewanż za tamten nieudany start.
Marcin z Asią, tak się zawzięli, że sami ukończyli po kilka rajdów od tamtej porażki. Startowali także w zeszłe wakacje w triathlonowych zawodach serii IRONMAN w Szwajcarii: Marcin 10:40, Asia 12 godz. ironmanowego triathlonowania.
Padło więc na Rajd 360 stopni – rajd zimowy. Miały być narty, śnieg, zimno i to, co powinno być w lutym.
Postanowiliśmy, po nieukończonym The North Face Adventure Trophy 2007 w Zakopanem, wystartować ponownie w tym samym składzie, czyli: Szymon Ławecki, Paweł Janiak, Joanna Garlewicz i Marcin Zdziebło. Stąd też nasza nazwa, czyli „Entre.pl Team Cięta Riposta”. Plan był taki, aby wziąć rewanż za tamten nieudany start.
Marcin z Asią, tak się zawzięli, że sami ukończyli po kilka rajdów od tamtej porażki. Startowali także w zeszłe wakacje w triathlonowych zawodach serii IRONMAN w Szwajcarii: Marcin 10:40, Asia 12 godz. ironmanowego triathlonowania.
Padło więc na Rajd 360 stopni – rajd zimowy. Miały być narty, śnieg, zimno i to, co powinno być w lutym.
Sam dystans był dość krótki, jak na rajdy, bo do pokonania było około 120 km.
Wchodziło w to (wg linii prostej na mapie):
- trekking/adventure running - 29,5 km
- rowery górskie - 68 km
- bieg na orientację - 6,5 km
- narty biegowe - 10 km (zamienione na rower)
- zadania specjalne wejście i zejście z wieży widokowej
Postanowiliśmy więc napierać na tyle, na ile odczucia będą komfortowe, tzn. nie zarzynać się jak w Tatrach, tylko spokojnie robić swoje. Zwłaszcza, że jest krótko, dużo przepaków i jedynie 12-14 godzin walki przed nami.
Do startu, na trasę długą zgłosiły się mocne teamy: Speleo Salomon oraz York System AT. W teorii i założeniach przedstartowych liczyliśmy na walkę z Yorkami, zakładając „jakieśtam” straty do Speleo z nowym testowym kobiecym elementem. Wiedzieliśmy, że to jest debiut Tiffany w rajdach. Ale jako, że chłopaki ze Speleo mają tyle pary, to nawet, jak coś nie pójdzie, to jej ewentualne holowanie, nie będzie problemem.
SIMON: W terenie miało na nas czekać lodowisko, więc Jasiek zmienił przednią oponę na okolcowaną…bo ją miał, reszta team’u nie ;-)
Atmosfera przedrajdowa kojarzy się z wyjściem na zdobycie jakiegoś 8-mio tysięcznika, tylko brak tragarzy. Podobne planowanie logistycznie: co, gdzie, na jaki etap, ile picia, ile jedzenia, uprzęże tam, drugie buty tutaj, trzecie tam, rower tak, a to siak…I tak się nam zeszło do 0:30. A i tak dziwnie, bo położyliśmy się szybciej niż reszta.
Rano pobudka, pełne umundurowanie, czapki pod kaski, rękawice, ochraniacze na buty kolarskie. Nadal jest mglisto i około zera stopni. Czyli na drogach dość niebezpiecznie, w lesie lód i resztka śniegu. Będzie wesoło. Start na zamku w Bytowie. Zdjęcia, rozdanie map, omawianie pierwszych wariantów. Dostaliśmy 2 mapy, więc nawigować będziemy razem, czyli Jasiek z Szymonem, obaj się kontrolujemy i uzgadniamy warianty przejazdów i przebiegów. Na mapie sporo asfaltu, czy to dobrze? Raczej gorzej, nie dociśniemy za bardzo i niewiele urwiemy na wariantach.
Po starcie: 2 km podjazdu i bieg na orientację. Fajna morena w okolicach Bytowa, trasa krótka, ale duże przewyższenie, no i oblodzone drogi i zbocza. Dość spokojnie podchodzimy do tematu, nie spinamy się. Na rowery wsiadamy jako 3-cia ekipa, ze stratą 5 min do Speleo i York-ów. Objazdy asfaltem, miejscami oblodzonym, no i to mroczne i mgliste otoczenie...
Gdy po raz pierwszy wpadamy na prawdziwą leśną drogę, przekonujemy się, jaka to walka z lodem i rowerami czeka na nas na terenowych wariantach. Dlatego postanawiamy na 5 PK nadłożyć dużo, ale pomknąć asfaltem i tylko około 6 km (a nie 12 km) jechać po lodzie. Asia z Szymonem zaliczają kilka konkretnych gleb na tym dojeździe…ciekawe, co byłoby na 2-krotnie dłuższym odcinku?
Po ok. 45 km na rowerze docieramy do pierwszego przepaku, jesteśmy tu jako drudzy, więc nasz wariant pozwolił odrobić ok. 5’ do Speleo i wyprzedzić Yorków. Szybki przepak i już jesteśmy ponownie na trasie, przed nami 30 km odcinka na nogach, czyli bieganie, szybki marsz, generalnie znowu przebieranie nogami...tym razem bezpośrednio na podłożu, a nie poprzez pedały i opony ;-)
Początek to mały błąd, przez drogę, której nie ma na mapie, szybka korekta i już walczymy dalej. Jakoś powoli idzie po tym lodzie, ważne, aby często zerkać na kompas i kontrolować kierunki dróg, ale generalnie idzie sprawnie. Na punkt przed jeziorem docieramy ze stratą około 10 min do prowadzących. Następny PK jest po drugiej stronie jeziora, musimy przejść przez nie po popękanym lodzie, na którym unosi się spora warstwa wody.
SIMON: Mimo, że asekurują nas strażackie poduszkowce, które wyją jak olbrzymie odkurzacze, to odrobina adrenaliny jest, bo jezioro jest typu rynnowego, więc dno dość odległe ;-)
Lód jednak nie pęka i po chwili jesteśmy na drugim brzegu. Przy odbiegu od punktu, widzimy po drugiej stronie wchodzącą na jezioro 3 ekipę, podgonili trochę i siedzą nam na ogonie. Jakoś nam to nie pasi, nie możemy dopuścić, aby nas dogonili. Małe sprężenie i próba ucieczki. Nieudana, poprzez mały błąd przed kolejnym punktem kontrolnym. Znowu Yorki są tuż za nami. Kolejna próba ucieczki, tym razem tniemy na krechę przez lekko rozmrożone pola, po błotku. Takie uroki rajdowania w lutym. Tak się spinamy, uciekając przed goniącymi nas Yorkami, że przed kolejnym PK doganiamy liderów. Zostaje ok. 5 km do końca etapu pieszego i przepaku, które to kaemy pokonujemy wspólnie.
Przepak. Tutaj do plecaków pakujemy sprzęt (tzw. szpej) na zadanie linowe, czyli uprząż i wszystkie te przyrządy, potrzebne do wykonania zadania, które ważą ok. 3-4 kg. Przed wyjściem jednak czeka nas inne zadanie specjalne, a konkretniej logiczne – ułożenie litery T z wyciętych wielokątów (tzw. „tangram”).
Kombinujemy około 4 min i udaje nam się wyruszyć jako 1 z przepaku. Dobrze, bo przy wieży są tylko 2 stanowiska linowe, więc 3 zespół musiałby czekać na swoją kolej. Wychodząc jako pierwsi mamy szansę, że nie będziemy czekać. Na Górę Siemieżycką, zwaną po kaszubsku Szëmrzëca (trzeci pod względem wysokości punkt Niżu Polskiego) wtaczamy się pierwsi. Niezłe ujechanie przed jeszcze większym.
SIMON: Na szczyt prowadzi zaśnieżona i oblodzona droga, którą potem trzeba będzie zjechać. przewracam się na oblodzonym podjeździe, mam konkretny skurcz łydki…cóż, trochę już w nogach jest. Zadanie polega na wejściu na wieżę widokową na owej górze, na przyrządach do podchodzenia, trawers boczną ścianą i zjazd na dół. Jednak dajemy radę, bez większych problemów i opuszczamy wzniesienie jako pierwsi, włączając czołówki, bo niestety zrobiło się już ciemno. Dobrze, że wyrobiliśmy się przed zmrokiem, bo zjazd z tej góry na rowerach, po śliskiej drodze, w ciemności, to naprawdę niezła ekstrema.
JASIEK: przed zjazdem opuściłem sobie siodełko tak aby obiema stopami opierać się o podłoże i zjechałem całość bez wywroty ;)
SIMON: Dalej ciągniemy asfaltem, fajnie współpracując jako grupa. Tempo dość mocne, ale równe. Kolejne punkty mijają bez większej historii. Dość długo jedziemy nasypem, którym prowadziła kiedyś normalna trasa kolejowa. Jednak brak jest torów i podkładów, więc można się przemieszczać po nasypie rowerem. Tempo nie jest rewelacyjne, jednak na tyle bezpieczne, że goniące nas Speleo, nie może nas dojść, bo nie da się tu rozwinąć kosmicznych prędkości, ze względu na śliskie, zabłocone i pełne kolein podłoże.
JASIEK: Warunki na tym nasypie to syf w jakim dawno się nie znalazłem, czołówka ustawiona do góry, świeci w kosmos, przydatna jedynie do czytania mapy gdy pochylam kask, świecenie przed siebie nic nie daje widać mniej niż w ciemności. Czasem wpadam w głębokie kałuże bo na 2 metry przed dziurą nie jestem w stanie zareagować.
SIMON: Następny punkt już w Bytowie, tuż pod zabytkowym wiaduktem kolejowym (z 1884 r.). Potem przejazd przez miasto i tu pojawiają się problemy z czytaniem mapy na tej prędkości. Śmigamy dość szybko, ale w nieodpowiednim kierunku. Po zatrzymaniu i drobnej korekcie, kręcimy już prosto do ostatniego przepaku na trasie. Jednak poprzez te drobne błędy i zawahania doganiają nas „power łydki” ze Speleo. Na PK wjeżdżamy wspólnie, a tu niezbyt zorientowani sędziowie wysyłają nas na ostatni etap, czyli BnO. W planach miał być etap rowerowy (10 km), w zamian za odwołane narty. Jednak panowie nic o tym nie wiedząc, wręczają nam mapy do BnO i tyle… Cóż, nie będziemy dyskutować z szeregowcami, zadzwonimy do samego generała, czyli Igora Błachuta – szefa rajdu, znanego głosu Eurosportu. Speleo, nie namyślając się wielce, ruszyło z mapą w lewo, a my, po zmianie butów i łyku herbatki z rumem, ruszamy w prawo (trasa typu scorealuf, czyli dowolna kolejność zaliczania punktów).
JASIEK: Dognali nas, i wyprzedzili wychodząc jako pierwsi na BnO, zmieniam buty piję herbatkę z rumem, patrzę na mapę, mija około 3 min. W prawo, nie będziemy się nimi kierować bo walniemy przez to byka chcąc ich dogonić, idziemy w prawo i robimy swoje. Nawigacja.
SIMON: Biegnąc do pierwszego PK, dzwonimy do Igora i dowiadujemy się, że nic nie jest odwołane, więc mamy jeszcze do zaliczenia etap narciarski na rowerach…ale to później, bo teraz BnO. Nóżki w miarę nieźle pracowały i dało się cały czas truchtać, mimo iż było ślisko. W środku trasy minęliśmy się z rywalami, więc wydawało nam się, że w takim samym tempie zaliczają PK, ale od drugiej strony. Po drobnych błędach, skończyliśmy ten etap.
JASIEK: Biegnąc do punktu w środku mapy widzę że ktoś z nich biegnie „od naszej strony” tak jakby robili tą samą pętlę pierwszą, co wywołuje u mnie „qr…. O co chodzi ?” Mijamy się i robimy swoje, mały błąd na 30 sekund na ostatni PK ;-) i powrót.
SIMON: Jakież było nasze zdziwienie, gdy ujrzeliśmy rowery rywali na przepaku. Cóż, trzeba robić swoje i jako liderzy, ruszyliśmy na ostatnie lodowe rowerowanie. Do zaliczenia zostało tylko 3 punkty kontrolne, ale trasa dość wymagająca.
JASIEK : ….. mać, nie ma ich na przekapku. Miał być spokój i luźny dojazd do mety przez trasę narciarską, czyli jakieś 12-15 km. Teraz się trzeba spinać, bo nie wiadomo czy zaraz nie wyskoczą. Dobrze że mniejsza mgła to przynajmniej zobaczymy za ile nas dojdą. No to GO, podjazd po lodzie. Jadę z kolcami więc notorycznie im odjeżdżam słysząc co chwilę .qr…. Jasiek…..
SIMON: Pierwsze 2 PK poszły w miarę sprawnie, jednak po drodze wywiało mi mapę z mapnika i Jasiek nie miał wsparcia w nawigowaniu. Dojazd do trzeciego i ostatniego na tym etapie PK poszedł sprawnie, jednak poszukiwania go w terenie już gorzej. Komuś przydał się aluminiowy stojak i niestety straciliśmy ok. 10 minut na poszukiwania. Konfetti było rozsypane we właściwym miejscu, jednak brak stojaka i lampionu sprawił, że odnalezienie miejsca zlokalizowania PK zajęło nam tak dużo czasu.
JASIEK : Latam jak szalony góra dół po wszystkich okolicznych ścieżkach, raczej ci ziomale z GOLFA pozbyli się PK, ale gdzież są karteczki, dostaję gałęzią w oko i trace jedno szkło. Dobrze że pod koniec, z jednym szkłem znajduje karteczki po 10 min od przybycia w rejon PK. Gonię swą ekipę i mnie zatyka po raz pierwszy w czasie rajdu ;-)
JASIEK : Już w bazie Remik opowiedział co się stało się z nimi na 2 BnO, ruszyli szybko w środek mapy, miał być wariant od lewej tak jak mi się wydawało, ale coś nie zagrało i znaleźli się ……. Ten PK na którym się spotkaliśmy (K) był…. ich pierwszym punktem, i mieli do ogarnięcia dwie pętle- jedna w prawo, druga w lewo, nie wiem jak to rozwiązali ale tam stracili owe 15 min.
SIMON: Co ciekawe, po 11 godzinach i 20’ zapierdzielania, jakoś tak…dużo energii pozostało. Da się normalnie schodzić po schodach, wyjść na trening 2 dni po rajdzie, jeść, pić…jak po normalnym, dłuższym treningu. Czyżby za wolne tempo? Czy stać nas na więcej? Ciężko powiedzieć…czas pokaże…
JASIEK :Budowa czwórki to jak kolejna dyscyplina rajdowa, logistyka, sprzęt, jedzenie. Jak trafić z charakterami, formą czy biorytmem na dzień startu w dużej imprezie ? Takiej 2-3 dobowej. Oby dane nam było uczyć się na doświadczeniach innych i sprawdzić na sobie, zgrać urlopy i szczyty formy, rodzinę ułaskawić, fundusze pozyskać, ukończyć bez kontuzji duży górski rajdzik. Sie okaże czy nam dane jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz